
Po wielu rozlanych kawach na kanapie i łóżku kupiłam tacę. Wysoką. Prawie na wysokość kubka.
After spilling a lot of coffees on the couch and bed, I bought a tray. Tall. Almost as high as a cup.
Czytaj dalej NiedzielaPo wielu rozlanych kawach na kanapie i łóżku kupiłam tacę. Wysoką. Prawie na wysokość kubka.
After spilling a lot of coffees on the couch and bed, I bought a tray. Tall. Almost as high as a cup.
Czytaj dalej NiedzielaCzym jest slow life? Zapewne każdy, kto żyje albo chciałby żyć w rytmie slow ma swoją odpowiedź. Mają ją także Ci, którzy nie żyją w rytmie slow a brzmi ona najczęściej: nicnierobienie – eufemistycznie rzecz ujmując bez używania słowa powszechnie uznanego za niecenzuralne.
Moja na dziś jest taka: slow life to styl życia w (po)wolności, miłości i prawdzie.
Na śniadanie kawa kuloodporna (naprawdę dodaje energii). W wersji oryginalnej to kawa z łyżeczką masła niesolonego 82% tłuszczu. Taką piję od pierwszego dnia astronomicznej jesieni. To moja kawa. Do dzisiejszej dodałam jednak spienionego mleka bez laktozy. I dla smaku, i dlatego, że zostało mi to mleko w lodowce. A ja tak bardzo nie lubię marnować jedzenia. Mogłabym, co prawda, zostawić je do czasu aż się zepsuje i dopiero wtedy wyrzucić bez wyrzutów sumienia. Ale… no bądźmy poważni :)
Kawa kuloodporna (ang. bulletproof coffe) jest bez cukru, miodu i innych słodzików, bo dziś jest mój trzeci dzień bez cukru. Bo podczas izolacji pandemicznej odkryłam, że jestem cukroholiczką. Nie brzmi to słodko, bynajmniej. Ale odkryłam też, że maliny same w sobie są słodkie a sok powstały po ich rozmrożeniu jeszcze bardziej. I śmietana 18% jest słodka. Czy to znaczy, że da się żyć bez cukru? Że ja dam radę? Jak mówi mój przemądry siostrzeniec: to się okaże.
Miodowo-kokosowa wersja kuloodpornej kawy jest aksamitna.
Nie lubię musieć.
Nie lubię tego czasownika i nie lubię jego wszelkich odmian przez osoby, liczby, czasy tryby i strony.
Ale teraz musimy. Bo też trochę nie mamy wyjścia, nomen omen.
Musimy zwolnić tempo, musimy zwolnić kroku…
Takie serducho wczesnym rankiem na Pestalozziego. To rewers. A na awersie są aż trzy: różowe, czarne i żółte. A to jeszcze nie koniec…
Deszczowy dziś poranek, co widać na zdjęciu. Dlatego w jednej ręce mała biała naprawdę pyszna cappuccino ze sklepu Mały Zielony Płaz (z aplikacją mobilną, której instalacja zajmuje pół minuty, od 7.00 do 10.00 kosztuje 1,99 zł) w drugiej – biała róża za 8 zł. Tyle szczęścia za dyszkę. A co, w końcu dzisiaj małe święto.
Dobrego dnia Moje Drogie Kobietki, które czytacie tego bloga.
Poranne niebo. Mimowolnie sprawdzam czy może wystarczy mi tylko 6 godzin snu.
W oczekiwaniu Adwentu. Będzie jasno. A te ikeowskie lampeczki-gwiazdeczki już zawsze będę kojarzyć z Tobą. Dziękuję za poranek i przedpołudnie, które minęły jak kwadrans.
Taki obrazek z dzisiejszego poranka. I inne, w odwrotnej kolejności, bo te dwa pączki na kwietniku przed domem zobaczyłam wracając ze spaceru.
Krecik, okazał się być koteczką. Poznajcie Kudzielkę vel Kunegundę. Wyszła z krzaków na jezdnię – gdzieś na Żuławach – prawie pod koła, za swoim białym bratem Dyziem, pierwotnie Owieczką. Albo odwrotnie: Owieczka (równie piękny kociak, tylko… cały biały z różowym noskiem) za Krecikiem.
Od wczoraj w moim domu 750 gramów szczęścia więcej. Kudzielka spała sama w łazience, Marusia ze mną w sypialni… pod łóżkiem.
Polubicie się, prawda?
Dziko rosnące kwiatki z wczorajszego porannego spaceru. Kalendarz za dyszkę (słownie: dziesięć złotych) ze sklepiku na schodkach przy zbiegu trzech ulic we Wrzeszczu. A w głowie ciągle mam tytuł artykułu z 2005 rok „Wrzeszcz to takie małe miasteczko”.
W japońskich księgarniach książki napisane przez mężczyzn stoją na innych półkach niż te napisane przez kobiety. Za granicą raczej nie ma takich podziałów.
[Murakami H., 2017, Zawód: powieściopisarz, Muza SA, Warszawa, s. 246]
Takich raczej nie ma, ale są inne. Bo czy nie ma różnicy w ocenie/odbiorze pierwszoosobowej narracji Jego i Jej? Raczej jest.
Zresztą, co tam kobieta może napisać wartościowego? – np. tylko niespełna 13% wśród laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie literatury to kobiety (o ile nie pomyliłam się w obliczeniach). Nie żeby Nagroda Nobla była jakiś probierzem jakości literatury, tym bardziej, że od zeszłego roku „w dziedzinie literatury” też jakość inaczej brzmi.
Cisza sama w sobie wzbogaca. To rzecz wysokiej jakości, ekskluzywna i luksusowa. Klucz, który może otworzyć nowe sposoby myślenia. Cisza nie kojarzy mi się z rezygnacją czegoś czy z elementem duchowym, to prosta sztuczka na bogatsze życie.
Drzemka jest czystą przyjemnością i do tego jest użyteczna. Rozdziela dzień na połowy, z których każda staje się przez to bardziej przyjazna.
Brnąłem do ciebie maju przez mrozy i i biele, przez śnieżyce i zaspy…
[źródło: Ballada majowa, album: Czarny blues o czwartej nad ranem, SDM]
Ricardo Pérez nadal pamięta pierwszy raz, kiedy spróbował własnej kawy. Był początek 2005 roku w San José, stolicy Kostaryki, i to doświadczenie odmieniło jego życie. Podobnie jak wielu farmerów w tym małym, spokojnym środkowoamerykańskim kraju, Pérez pochodzi z rodziny, która od pokoleń uprawia kawę, ale ani on, ani jego przodkowie nigdy nie pili porządnie zaparzonego napoju z własnych ziaren. Resztki, jakie im zostawały na własny użytek, były tak nieumiejętnie przyrządzane, że Pérez krzywi się na samo wspomnienie.
Proporcje na 4 małe filiżanki aksamitnej kawy:
– gorąca kawa z małej kawiarki o objętości ok. 150 ml,
– czubata łyżka oleju kokosowego,
– czubata łyżka miodu,
– dwie łyżki mleczka kokosowego – opcjonalnie.
Koniecznie trzeba zblendować, 15-20 sekund wystarczy, aby konsystencja stała się aksamitna i utworzyła się warstewka piany. Mleczko kokosowe można dodać po zblendowaniu. W obu wersjach smakuje obłędnie.
Co robisz rano zaraz po przebudzeniu? Odsuwasz zasłony? Przetaczasz się na drugi bok, żeby wtulić się w swojego partnera, partnerkę lub poduszkę? Wyskakujesz z łóżka i robisz dziesięć pompek, żeby pobudzić krążenie? Nie, twój pierwszy odruch i pierwszy odruch każdego innego człowieka to sprawdzenie, która jest godzina. Usadowiony na piedestale nocnego stolika zegar daje nam wytyczne, wskazując nie tylko, na jakim etapie dnia się znajdujemy, ale też jak w związku z tym mamy się zachowywać.
[Honore C., 2011, Pochwała powolności. Jak zwolnić tempo i cieszyć się życiem, Drzewo Babel, s. 29]
Noworoczne są postanowienia, plany, cele, zobowiązania, decyzje, osobiste regulaminy. Nie ma noworocznych marzeń. One nie mają terminu ważności. Od lat są te same.
Niedzielny poranek. Spoglądam na listę rzeczy do zrobienia przed Świętami – długą na stronę A4 – a wzrok przekornie pada tuż za nią, na regał z książkami. „Jest niedziela… no nie pracuj chociaż dzisiaj… odpocznij… jutro też jest dzień… wstaniesz o 6.00… ze wszystkim zdążysz… zobaczysz… zaufaj…”, szepce mi to moje lepsze „ja”, to mniej krytyczne, łaskawsze, opiekuńcze.
Rozgrzewające kuleczki idealne w mroźny poranek. Zmiksowałam dwie garści fistaszków na masło orzechowe. Dodałam garść daktyli, szczyptę kurkumy i szczyptę pieprzu Cayenne. Zmiksowałam. Uformowałam kuleczki. Ciepłe i pyszne.
To był dobry i długi dzień – od tuż po 8 do tuż przed 20 w samym Penzlinie.
It was a good and long day in Penzlin – from just a few minutes past 8 AM to just before 8 PM.
W nocy padało. Wczesnym rankiem było pochmurno i mgliście, czyli tak jak lubię.
It rained throughout the night. It was cloudy and foggy in the early morning, exactly as I like.
Śniadanie wymyśliłam, znakomite na pochmurny, chłodny poranek. I jakie pyszne. No i bez cukru.
Z porannego spaceru na pocztę po książkę Carla Petriniego Slow food. Prawo do smaku. Za 5 zł. Astry, nie książka.
Już nie małe miasteczko, a jeszcze nie duże miasto.
Poniżej kilka obrazków z Koszalina z 20 i 21 lipca 2016.