Ponieważ świeczuszka się wypaliła, dziś w sklepie przy aptece kupiłam naprawdę dużą święcę zapachową.
Sweet aril – z ang. słodka osłonka. Po polsku brzmi oksymoronicznie.
– Jejku, jak pięknie pachnie ten rulonik i ta szeleszcząca osłonka, i folia spożywcza, i kartonik spięty czterema zszywkami, którymi był otulony. Co mi przywiozłaś wczoraj z Podlasia?
– Miedzioryt. Wiesz co to?
– Jasne, Marusia mi objaśniła.
– Kiedy?
– Wtedy… gdy poznawałam moje nowe mieszkanko, w czasie gdy w miejscu gdzie teraz jest nasz Pan z owieczuńką, były dwa koty; biały i czarny. Zupełnie jak ja i mój braciszek Dyzio, pierwotnie nazwany przez Jarka Owieczką.
– Masz rację. Teraz te dwa koty są w garderobie.
– Wiem, wiem. Jejku, jak ja lubię sobie posiedzieć na drukarce, która stoi w garderobie. Ona tak przyjemnie mruczy gdy wypluwa białe płachetki, które lubię trącać łapuszką. W każdym razie, jak czekam aż te płachetki się pojawią, to spoglądam na miedzioryt.
– Moja Karusia-Mądrusia.
– Jeszcze mało wiem, ale Marusia uczy mnie cierpliwie. Ona wie prawie wszystko. A co jest na tym miedziorycie z Wasilkowa?
– Zobaczysz jak będzie oprawiony.
– Ale ja chcę już! Teraz!
– Powolutku… wszystko ma swój czas.
– Narwij słów jak żonkili. I opowiedz nasz film. (…) Musisz wierzyć, że znów. Pobiegniemy nad staw. Czekaj na jakiś znak. Bądź cierpliwa jak papier…
– Co nucisz Karusiu?
– Wszystko ma swój czas Perfectu. I ja wiem, że te białe płachetki to zwykłe kartki formatu A4 o gramaturze 80g/m2. Ale ja jestem taka romantyczna…
– Nad staw?
– Tak. Nad staw. Znów. I po em jest dwa w potędze.
– Wiem.
– Wiem… Przyjdzie anioł jasnooki. I przyda sensu dniom jałowym. I pojaśnieją wasze oczy. I uniesiecie wyżej głowy. I zobaczycie sens i spokój… la la la, la la la…