Mocna


Mocna. Jak dla mnie za mocna. Warsztatowo i literacko – przednia.

Kilka fragmentów, które zarezonowały.

W knajpie panuje milczenie, lecz nie cisza: robi się głośno, szurają krzesła, bo ludzie wstają od stolików, zakładają kapoty, kurtki i płaszcze i wychodzą.

Po lewej Wisła, po prawej Niemcy. Kraj i ludzie.

Zaraz pożałowałem, że sięgnąłem. Bo to tchórzliwie, biorę maszynkę, bo się boję, czy jak? Przecież to są małomiasteczkowe Żydki, wielu pejsatych, w śmierdzących chałatach, a ja się boję, sięgam po maszynkę, przecież to nie są żadne machabeusze te Żydki tutaj.

Ale przecież Baldur von Strachwitz jest ochrzczony, jestem ochrzczony, oczywiście, bo przecież święty Jacek Odrowąż, katolicka szlachta.

– Nie miałbyś żadnej władzy, gdybyś nie miał w ręce pistoletu. Nikt nie dał ci jej z góry – odpowiedziałem.
– O, co to, to nie! – oburzył się Chochoł. – Nazywam się Jan Chochoł i jestem królem Polski! Moja władza pochodzi od tego, który mnie stworzył.

Dla mnie Budapeszt był tak samo obojętnym jak każde inne miasto, Katowice czy Warszawa. Jak można w ogóle kochać miasta? Domy, ulice i mosty, co tu do kochania?

Warszawa była daleką, tak daleką jakby jej wcale nie było. Poprosiliśmy o koce i karty, okryliśmy kolana, złożyliśmy zamówienia i zaczęliśmy ucztować. Oboje jedliśmy to samo, tak wydawało nam się intymniej i właściwiej.

[Twardoch Sz., 2012, Morfina, Wydawnictwo Literackie, Kraków, s. 379, 437, 442, 444, 475, 499, 553]

Karusia pilnuje najlepszej Książki świata zakrytej płócienną torbą. Karusia wie co dobre.