Książka września 2018


O Auschwitz i Ravensbruck. O Szwecji. O tożsamości.

A przy drzwiach… coś siedziało i patrzyło na nią żółtymi oczami…
– O mój Boże!
Zerwała się na równe nogi i zatkała usta dłonią, zanim do niej dotarło, że tym czymś jest kot. Mały czarny kot z białymi łapkami i białą plamką na piersi. Kiedy ostatnio widziała kota? Hm. Na pewno dawno temu. Tak! Już sobie przypomniała. Tata dał jej i Didiemu kociaka, milutkiego słodkiego buraska… Nazwali go Chobolana, czyli Złośnik. Co się z nim stało? Czy naziści bardziej lubili koty niż Romów i pozwolili mu przeżyć? Może. Wcale by się nie zdziwiła…
– Chodź, motsa – szepnęła, poniewczasie uświadamiając sobie, że mówi po romsku.
Zamarła i nasłuchiwała. Czy ktoś ją usłyszał? Nie, raczej nie. W pokoju dziennym toczyła się urywana rozmowa po szwedzku, niemiecku, polski i w jidisz. Wyciągnęła rękę do kota. Obrzucił ją arcypogardliwym spojrzeniem, ale po chwili wstał, podszedł do niej, musnął ją noskiem po dłoni i pozwolił się posmyrać pod brodą. Ba, może wręcz się tym rozkoszował, bo mrużąc oczy, otarł się o jej nogi. Pochyliła się, wzięła go na ręce, wtuliła twarz w mięciutkie futerko i ze zdumieniem zauważyła, jaką to jej sprawiło przyjemność. Mięciutkie futerko, różowy nosek, białe łapki. Przeszył ją dreszcz, tak rozkoszny, że najchętniej siedziałaby w tej kuchni do końca życia, chciałaby czuć jego miękkość, ciepło i czułość, chciałaby…

[Axelsson M., Ja nie jestem Miriam, 2014, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, s. 376-377]